+3
jollka 28 grudnia 2014 11:45
Podróż odbyła sie dzięki promocji na fly4free :)
Relacja z Singapuru: https://jollka.fly4free.pl/blog/232/singapur-jawa-karimunjawa-i-bali-singapur/
Relacja z Karimunjawa: https://jollka.fly4free.pl/blog/235/singapur-jawa-karuminjawa-i-bali-w-17-dni-archipelag-karimunjawa/
Lecimy na Jawę, do Jogyakarty. To kulturalna stolica Jawy i jednocześnie baza wypadowa do pobliskich świątyń. Jedziemy sobie rikszą, boję się, że rikszarz nie przeżyje tego kursu. Mimo, że jesteśmy szczupli, a plecaki nieduże, czuje się jak grubas, słysząc za plecami ciężki oddech kierowcy. Facet jest już starszy i chudy jak szczapa, ale krzepy mu zazdroszczę.
Wybieramy kwaterę w labiryncie uliczek, byle dalej od ulicy. Homestay ma duży taras, na którym można wieczorem pogadać z sąsiadami, a rano gospodyni podaje śniadanie. Na balkonie rosna storczyki, owoc karamboli, a w akwarium siedzi żółw i za kilka dni będzie z niego zupa (poważnie). Zaprzyjaźniamy się z parką ze Szwajcarii i spędzamy razem wieczór. Ok. 4 rano budzi nas jakiś koszmarny hałas, no tak to tylko muezzin się wydziera, jesteśmy przecież w ostoi indonezyjskiego islamu. Chyba pobudził okoliczne koguty, bo za chwilę dołączają do muezzina i tworzy się lekko klimatyczna, a lekko koszmarna o tej porze kakofonia. Koguty to w ogóle osobna historia w naszej podróży. Budziły nas codziennie, niezależnie czy mieszkaliśmy w mieście czy na wsi. A zawzięte są okrutnie, bo potrafią się przekrzykiwać nawet godzinę, aż do schrypnięcia głosu. I tak jak lubię wszelkie stworzenie, to czasami miałam ochotę wypaść na nie z maczetą :) W planie mamy znalezienie lokalnego ryneczku i kupienie na nim kilku nieznanych owoców na wycieczkę do Borobudur. Jeśli zdążymy, zaliczymy jeszcze Prambanan lub ptasi targ. Niestety, spacer po mieście i długie szukanie tutejszego PKS pochłonęło sporo czasu. Przed wejściem do świątyni trzeba założyć sarong, wprawdzie mamy swoje, ale miły pan z obsługi radzi, żeby wziąć tutejsze, bo są cieńsze. Sarong (zwrotny) jest w cenie biletu(15 $), jako turyści możemy też napić się kawy, herbaty lub wody. Borobudur to jedna z największych buddyjskich świątyń na świecie. Została zbudowana ponad tysiąc lat temu. Budowla nie ma wnętrza, do którego można wejść, wierni odbywają pielgrzymki na zewnątrz. Na ścianach świątyni są reliefy przedstawiające sceny z życia Buddy, niektóre świetnie zachowane. Całość wygląda niesamowicie dzięki 72 stupom, które zakrywają posążki Buddy (oprócz jednej). Borobudur na kilka setek lat popadł w zapomnienie, ale odkrył budowlę w XIX w. wicegubernator Jawy Thomas Stamford Raffles, znany bardziej jako założyciel Singapuru. Świątynię lepiej jest zwiedzać rano lub wieczorem, inaczej trzeba się przygotować na męczący upał. Po przejściu mnóstwa wysokich schodków, będących chyba dodatkową pokutą dla pielgrzymów, oglądamy reliefy i sycimy się mistycznym nastrojem. W końcu możemy dotknąć gorących kopuł, przedstawianych na niemal wszystkich folderach turystycznych Jawy. Jest jakaś magia w tym miejscu. Z najwyższego tarasu rozpościera się piękny widok na zieloną okolicę. Wiemy, że Borobudur to nie jedyna świątynia, gdzieś tam w gęstwinie jest kilka mniejszych świątyń. Fajnie byłoby usiąść w cieniu stupy i coś przekąsić albo wypić, bo jesteśmy wystawieni na słońce jak na patelni. Niestety, na terenie świątyni nie wolno jeść i chcemy to uszanować. Po zejściu zakładamy bazę w cieniu, wyjmujemy nasze owoce, obieramy i wzbudzany tym spore zainteresowanie. To zaciekawienie i obserwowanie białego człowieka będzie nam często towarzyszyć :) Niby o tym wiedziałam, ale w miejscu tak turystycznym to nieco dziwne. Co chwilę podchodzi jakaś pani sprzedająca rambutany lub longany i oferuje towar. Pokazujemy, że mamy owoce, ale i tak co jakiś czas wraca. W drodze powrotnej łapie nas potężny deszcz, w końcu pierwsza tropikalna ulewa:) Wiemy już, że nie zdążymy do Prambanan i na ptasi targ. Szkoda, bo dziś miał być konkurs na najładniejszy śpiew, a jutro już wyjeżdżamy. Po drodze wchodzimy do samoobsługowej jadłodajni, wprawiając obsługę w osłupienie i lekki popłoch, bo nie mówią po angielsku. Turyści chyba tu nie zaglądają. A nas interesuje tylko, co nie jest ostre:)
, , , , , , , , , , , , , ,
Podobnie jak w Tajlandii, tutaj również chcieliśmy odwiedzić jakieś mało uczęszczane przez białych turystów miejsce. I tak znalazłam Karimunjawę. To archipelag 27 malutkich wysepek, z których tylko kilka jest zamieszkanych, a reszta to bezludne maleństwa. Relacja tu: http://spolecznosc.fly4free.pl/blog/235/singapur-jawa-karuminjawa-i-bali-w-17-dni-archipelag-karimunjawa/
Wiem, że teraz czeka nas koszmarnie długa i męcząca podróż z przesiadkami do Bromo. Czytałam sporo o możliwych nieprzyjemnych sytuacjach w okolicach Bromo, naciąganiu i cwaniactwie, więc staramy się być ostrożni. W sumie po kilku przesiadkach i kilkugodzinnym czekaniu na dworcu w Probolingo, wsiadamy do busika jadącego do Cemoro Lewang pod Bromo. Po 23 godzinach w podróży zasypiam, ale podświadomość rejestruje ostre zakręty i mozolne wspinanie busika. Po przebudzeniu widzę najbardziej niezwykły obraz w swoim życiu - ogromna jałowa kaldera i wyrastające z niej młode wulkany. Piorunujące wrażenie. Cemoro Lewang to mała urocza miejscowość otoczona uprawami warzyw. Kapusta, ziemniaki i cebula rosną pod kątem ok. 30-45 stopni. Jest tu czysto jak na Indonezję i bardzo zielono. Jesteśmy tak zachwyceni widokami, że rezygnujemy z planowanego spania. Zjadamy z sympatycznymi Hindusami wczesne śniadanie i ruszamy na jakiś punkt widokowy. Przy Bromo widać sporo dżipów i ludziki wspinające sie na Bromo, straszny tłum. Weszliśmy na stary punkt widokowy, potem na nowy, gdzie o świcie przywożą turystów. Nad chmurami widać Semeru, najwyższy szczyt Jawy i jednocześnie aktywny wulkan. Zanim zasłoniły go chmury, widzieliśmy jak pyknął dymkiem. Po obiedzie idziemy na Bromo. Spacer po tej pozbawionej życia kalderze jest trochę demoniczny, bo gdy mocniej się tupnie podłoże wydaje głuchy odgłos, jakby pod warstwą ziemi była pustka. Przy wulkanie kręci sie tylko kilku turystów, nie ma juz dzikich tłumów z rana. Przed wpadnięciem do wulkanu chroni tylko barierka. W dole zieje czarna dziura niczym wylot piekła. W jej głębi ciągle coś syczy, a z otworu wydobywa się co kilka minut obłok śmierdzący siarką, więc skojarzenia z piekłem nasuwają się same. To niesamowite stać na tykającej bombie. Kaldera, w której stoją nowe wulkany powstała ok. 820 tys. lat temu, a kiedyś te młodziki też pokażą na co je stać. W drodze powrotnej z wulkanu, dopada nas potężna ulewa. Ścieżka, którą się wspinamy zamienia się w potok i mam spory problem, żeby wyjść z kaldery. Wszystko, łącznie z butami jest przemoczone, na tej wysokości i wilgotności powietrza nic nie wyschnie, a jutro startujemy na Kawah Ijen. Ostatecznie, rankiem wywieszamy mokre rzeczy w busiku, a otwarte okna i upał suszą wszystko w ciągu godziny :)
, , , , , , , , , , , , , , , ,
Na Kawah Ijen jedziemy znowu z naszymi Szwajcarami. Kilkugodzinna podróż jest przyjemna, bo okolice wulkanów są bardzo zielone, jest mnóstwo pól ryżowych, bananowców, miejscowości są bardziej czyste, w tle majaczą stożki. Kierowca zatrzymuje się, żeby nam pokazać Kawah Ijen, stojący w otoczeniu innych aktywnych wulkanów w 20 kilometrowej kalderze Ijen. W nocy zamierzamy wejść do krateru, żeby zobaczyć płonącą na niebiesko siarkę. Zatrzymujemy się w hotelu z pięknym widokiem na Kawah Ijen, ale idziemy wcześnie spać, bo czeka nas pobudka o 00.30. W nocy nie wolno wchodzić bez przewodnika i słusznie, bo jest tak ciemno, że ledwo ścieżkę widać, a musimy jeszcze zejść do krateru po luźnych kamieniach. Przewodnik rozdaje latarki i wspinamy się ponad godzinę na krawędź wulkanu. Potem idziemy krawędzią i schodzimy karkołomną ścieżką do krateru. Dobrze, że nie widziałam tej dróżki w dzień, bo nie wiem, czy zdecydowałabym się iść tutaj nocą. Tylko przewodnik zna szlak, bez niego jest absolutnie niemożliwe zejść tu nie łamiąc karku. Patrząc w górę i dół widzimy tylko wąż światełek, z wrażenia skóra cierpnie. W końcu widzimy płonącą siarkę, wszystko to ponownie kojarzy się z przedsionkiem piekła. Siarka jest tak gorąca, że płonie, dodatkowo płonie na niebiesko. Trudno tu zrobić zdjęcia, tym bardziej, że co chwilę wiatr przygania w naszą stronę duszący siarkowy dym. Ciekawska natura każe mi zejść jak najbliżej płonącej siarki, teraz widzę żółtą płynną siarkę. To niesamowite, jak górnicy wytrzymują tu cały dzień, w gorącu i smrodzie. Dodatkowo pokonują z koszem 2-3 razy trasę, którą my dziś pokonaliśmy. Mężczyźni są szczupli, a kosz waży 60-90 kg. Nie mają masek, po karkołomnej ścieżce chodzą w klapkach lub gumakach. Ponoć większość z nich nie dożywa starości, umierają na choroby płuc, mają potężne zwyrodnienia od dźwigania. Wychodzimy z krateru, ubieramy wszystkie ciuchy, zaszywamy się w zacisznym miejscu, bo jest bardzo zimno i wieje i czekamy na wschód słońca. Z mroku wyłania się turkusowe jezioro, zawierające kwas siarkowy, ponoć największy taki zbiornik na świecie. Jego kolor jest bajeczny, zwłaszcza w kontraście z żółtą siarką. Mamy szczęście, za chwilę przychodzą chmury i zaczyna padać, a turyści idący teraz na Kawah Ijen nie zobaczą już tego fantastycznego widoku. Razem z nami schodzą pierwsi górnicy obładowani siarką. Mimo wysiłku, uśmiechają się, zgadzają na zdjęcia. Czasem pytają o coś do jedzenia lub picia. Warto wcześniej coś dla nich kupić. Dla nas to żaden wydatek, a dla zmęczonego górnik miła odmiana i zastrzyk energii. Żegnamy się z żalem ze Szwajcarami, już się raczej nie zobaczymy. Jedziemy busikiem do portu, po drodze zachwycając się widokami. Tutaj, tak jak przy Bromo, jest czyściej i bardzo zielono. Widzimy sporo plantacji kawy, krzewy są ocieniane posadzonymi palmami. Wsiadamy d autobusu, jadącego do Denpasar na Bali. Tradycyjnie przez autobus przetacza się fala sprzedawców, nie mamy jedzenia, więc kupujemy trochę i płyniemy. Już z portu widać brzegi Bali, w zasadzie można tę odległość przepłynąć kajakiem.
Relacja z Bali: https://jollka.fly4free.pl/blog/371/singapur-jawa-karimunjawa-i-bali-bali/
, , , , , , , , , , , , , ,
Uwagi: Na Jawie warto kupić sarong, bo do świątyń hinduistycznych wolno wchodzić w sarongu.

Dodaj Komentarz

Komentarze (5)

olajaw 28 grudnia 2014 22:04 Odpowiedz
Super :) czekam na cd! :)
jollka 29 grudnia 2014 16:50 Odpowiedz
olajawSuper :) czekam na cd! :)
Będzie, będzie :)
deiwid 1 stycznia 2015 19:35 Odpowiedz
Świetna relacja ;)
popcarol 8 stycznia 2015 11:22 Odpowiedz
Ach to jedzenie!! :) I widoki! :) Zestawienie kosztów - będzie? :)
jollka 8 stycznia 2015 19:56 Odpowiedz
popcarolAch to jedzenie!! :) I widoki! :) Zestawienie kosztów - będzie? :)
Zestawienia kosztów nie będzie, po dwóch dniach notatek - zaniechaliśmy;)