+1
W TRAMPKACH 13 lipca 2015 11:32
Sao Tome? Ki czort?
Sao Tome. Kraj o którym nikt nie słyszał - i lepiej. Dziewicze plaże będziecie mieli tu tylko dla
siebie. To jedno z ostatnich równikowych sanktuariów ekologicznych i jeden z 3 najmniej
odwiedzanych krajów świata (obok Tuvalu i Kiribati). Rocznie przyjeżdża tu tylko kilka tysięcy
turystów. Taki opis znajdziecie w sieci, ale trzeba poszukać :-)
A nie możesz, jak każdy, jechać do Azji?!
Zakochałam się w nazwie, potem sprawdziłam na mapie. Równik, Zatoka Gwinejska. Plaże i klimat zbliżone do Polinezji Francuskiej i to już o 6 godzin lotu z Lizbony! Przyszłam do domu. Mężu, a może tak na ferie na Sao Tome e Principe na zasłużony wypoczynek i ucieczkę od domu, pracy, ukochanej córki i cudnego pieska. Kochamy Was bardzo, będziemy za 2 tygodnie w domu. Nie dzwońcie! Wow - powiedział - zróbmy to!

Najpierw podróż z Krakowa do Warszawy. Jak zwykle Krakusy, dwie godziny bicia piany, dlaczego nie z Krakowa. Następnie TapPortugal Warszawa- Lizbona. 2 dni w ukochanej Lizbonie.
W Lizbonie trzeba poświęcić parę godzin na załatwienie wizy: 20 EUR zwykła, 50 EUR urgente, czyli każda na miejscu, chyba, że ktoś jest 10 dni na miejscu. Typowa ambasada malutkiego, afrykańskiego państewka. Nie wiadomo gdzie iść, co robić, nikt nie mówi po angielsku. Czekanie na bloczek, potem na coś w złej kolejce, potem Pani pieczołowicie przyklejająca znaczki na wnioski z niesamowitą precyzją i oddaniu wyłącznie tej czynności. W poczekalni mnóstwo miejscowych, dużo dzieci. Potem koło godz. 15.00 należny się stawić po wizę, bo 50 EUR, to nie jest cena, która uzasadnia wydanie wizy od ręki!!! Ale w końcu, to miała być przygoda.
Akurat trafiliśmy na koniec karnawału, a w Lizbonie hucznie się tą okoliczność świętuje, mają wolny od pracy ostatni dzień karnawału więc siedzą w knajpach i się bawią. My też się zasiedzieliśmy do późnej nocy i strasznie pijani poszliśmy spać, bo wylot o 9.20, ale na loty do Afryki trzeba być trochę wcześniej. Nie polecam 6-godzinnej podróży na kacu...





Po około 4 godzinach lotu i niezłym ciepłym posiłku (bakaliau, sałatka z ośmiornicy, deserek) jest międzylądowanie w Akrze (Gana), czego jakoś nie wiedzieliśmy. Zabiera to co najmniej godzinę , bo do Sao Tome leci się już tylko godzinę. W Akrze procedury: klima na mrożenie (???), rozpylanie jakiś aerozolów obojętnych dla zdrowia jak przekonywała obsługa, specjalny Pan z Akry sprawdzający coś w kabinie i liczenie bagaży podręcznych.
W końcu cel. Wysiadamy z samolotu na malutkim trawiastym lotnisku wprost na glebę. Bagaże od razu w łapę i kierujemy się do (niestety nie wolno robić zdjęć!) malutkiego baraku AEROPORTO INTERNACIONAL. Pamiętacie filmy z lat 70-tych z Michaelem Canem? Ten klimat.
Tu zaś kolejka do badania! Dwóch gości w białych kitlach z maskami na twarzach celuje w czoło termometrem. Profilaktyka antyebolowa. Potem wypełnianie formularzy, oczywiście długopis trzeba mieć ze sobą. Podstępne pytania o stan zdrowia, wizyty w Nigerii czy Liberii, tysięczny raz gdzie się zatrzymamy. Przecież tego nikt nie sprawdza! Wyspa ma 17 km2 i zamieszkują ją w większości ciemnoskórzy, trochę kreolów i okazyjnie kilku białych turystów. Uciec, ale dokąd?
Potem transport do hoteli. Portugalska sieć Pestana jest monopolistą. My zatrzymaliśmy się w hotelu MIRAMAR. Jak to brzmi elegancko i tajemniczo! Lepiej niż wygląda. Od razu zaznaczam, że nie był to wyjazd budżetowy, bo jak luksus, to luksus, a zaległa podróż poślubna musi zostać pomszczona. Bez portugalskiego ani rusz. Ratuje sytuację znajomość francuskiego (my w ząb). Angielski strasznie słabo. Kupiłam rozmówki polsko-portugalskie, ale szybko je porzuciłam. Te konstrukcje i dziwne rozmowy nie na temat. Słownik nas uratował. Wszystko w bezokolicznikach i mianownikach! Było bardzo wesoło!











Przy hotelu można wynająć samochód z kierowcą lub bez i pojechać zwiedzać wyspę. Wodospady Bombaim, Sao Nikolau, stare plantacje kawy, ogród botaniczny, piękne plaże na północy wyspy (okolice Micolo, Neves).
Nasz kierowca Maxi – bardzo miły facet, bez znajomości podstawowych słów po angielsku, jakichkolwiek, obwoził nas po wyspie wg własnego programu. Zawiózł nas do ekskluzywnego lokalu na obiad. Niestety mieliśmy w kieszeni tylko 20 EUR. Skończyło się na przystawkach, ale właścicielka miała biznesową głowę. Spytała po portugalsku MIRAMAR? Si. OK. Maxi tłumaczył z portugalskiego na portugalski tylko wyraźniej, że to nic, bo ona przyjedzie do Miramaru po kasę za obiad. Niestety nie mieliśmy takiego budżetu :-).







MAXI






Działająca plantacja kawy Monte Cafe


Kawa w naturze


Cascata Sao Nikolau






Plaże na północy wyspy Sao Tome









SELVA - ekslusywna i bardzo droga restauracja pośrodku drewnianych chat


W tle malowidło przedstawiające Pico de Cao Grande (Szczyt Wielki Pies), ale na żywo również wygląda jak penis :-)




Dodaj Komentarz